Wędrowałem już od dłuższego czasu... co chwile napotykając różne przygody oraz potykając się o śmierć. Już dano temu straciłem wiarę że szczęście nie ma mnie na liście... ze nigdy nie zaznam tego uczucia... Pewnego ponurego dnia... usłyszałem dziwne odgłosy, oraz lekkie drgania ziemi... Rozglądałem się... Ku moim oczom okazało się stado rozpędzonych karibu. Jednak przebiegło obok. Ale nie były tam tylko karibu... Na samym przodzie zauważyłem waderę która stara się uciec przed śmiercią. Bez wahania ruszyłem w pościg. Wszedłem na skałę biegając ciągle do przodu mając na oku jednocześnie stado... waderę... i to co przed nimi jest. Szybko znalazłem sposób jak jej pomóc . Niedaleko było rozwalone drzewo... Z lewej strony biegłem sprintem aby odepchnąć waderę i skryć się pod rozwalonym drzewem. Udało mi się.
-Na ziemie! -krzyknąłem po czym. Stanąłem nad nią. Aby nie dostała kopytem... Długo to nie trwało... Po chwili podniosłem się, lekko zdyszany.
-Nic ci nie jest? -spytałem
< jakaś wadera zechce dokończyć?>
-Na ziemie! -krzyknąłem po czym. Stanąłem nad nią. Aby nie dostała kopytem... Długo to nie trwało... Po chwili podniosłem się, lekko zdyszany.
-Nic ci nie jest? -spytałem
< jakaś wadera zechce dokończyć?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz